II
Daleko od domu
W Północnym Świecie nie było podziału na władców danych krajów, ale na strony świata, które były również kontynentami; na północy zasiadał król Labraid — znienawidzony człowiek przez elfiego króla ze wschodu, Zathara, na zachodzie czarodziej Blackburn, a na niebezpiecznym południu Ardal II Wielki pochodzący ze szkarad. Rządzili oni swoimi stronami świata i wybierani byli poprzez głosowanie swoich przyszłych poddanych już od dwudziestu lat, kiedy to młody król Ardal postanowił odwołać dziedziczenie tronu. Oczywiście nie zawsze głosowania były przeprowadzane poprawnie, jednak oko czujnego pracownika Zarządu Do Spraw Świata Północnego czasem unikało tych błędów, gdy do kieszeni wpadały złote monety. Ale w Świecie Północy nie tylko królowie byli szanowani, bo prócz nich do osób wpływowych należeli bogato urodzeni hrabiowie i czarodzieje, potomkowie rodów królewskich i, najmniej poważani, dowódcy krasnoludów. Na całym świecie istniały cztery krasnoludzkie rody i każdy z nich miał swojego władcę, który, choć miał wiele przywilejów, często był po prostu nieszanowany lub nie zapraszany na wszelkie zgromadzenia władz Świata Północy. Krasnoludy były pomijane i obrażane na każdym kroku przez innych władców, a już w szczególności przez króla Zathara ze wschodu. Młodsi nie wiedzieli czemu, a już w szczególności elfia ludność, jednak w głowie księcia Kinnana, jednego z władców rodu krasnoludów ze wschodu, wszyściutko na ten temat było poukładane i jasne. Zathar może i nie lubił się chwalić, ale Król Ojciec i on sam mieli tendencję do zuchwalstwa i gorszenia tych, którzy nie przyznawali im racji. I właśnie osobą, która nie zgadzała się z nimi był ojciec księcia Kinnana, Darach III. Dostojny krasnolud o długiej brodzie często wypominał, świętemu już dzisiaj, ojcu króla Zathara jego wady na spotkaniach zarządu. Często wspominał również o niesprzyjającym położeniu szkoły dla krasnoludzkich dzieci, ale i to było pomijane. I pamiętnego dnia, dwudziestego czwartego czerwca roku trzysta czterdziestego siódmego ery Słońca, książę Darach zaprzeczył królowi, a że był to nie pierwszy raz, uznano, że znieważył władcę i trafił do lochów, gdzie zmarł kilka tygodni później. Wywołało to wielkie oburzenie wśród innych królów, a już w szczególności w młodym królu z północy — później znienawidzonym — Labraidzie. Od tamtego czasu niechęć do krasnoludów nasiliła się, a w szczególności u ludzi ze wschodu, gdzie ich król zachęcał do tego otwarcie.
W ten czas, gdy Alasdair powrócił do Aerach, aby wykupić od sąsiadów konia, czarownica Fennella na swoim białym rumaku ruszyła do Wioski Elfów, gdzie jak mniemała, spotkać mogła swoją chrześnicę Gaię. Mylić się nie mogła i wiedzieli o tym wszyscy, ponieważ była jedną z garści, jak nie jedyną, czarownic, które posiadały zdolności wielkie, takie jakich świat nie widział. W Wiosce Elfów aktualnie obchodzone było święto pokonania przed wiekami złego czarownika i założenia wioski, w którym chętnie uczestniczyła Gaia, bo była bardzo młodym elfem i pierwszy raz miała okazję udać się sama na uroczystość. A przygotowania do wielkiego święta nie były łatwe — musiano uprzątnąć wszystkie śmieci jakie dotychczas walały się koło ścieżek, skosić trawniki, porozwieszać girlandy i, co najważniejsze, zrobić i wywiesić wielki plakat, na którym wypisano dużymi literami ,,WITAMY NA OBCHODACH ŚWIĘTA ZAŁOŻENIA WIOSKI ELFÓW. ZAPRASZAMY KAŻDEGO!!!". A wszyscy właściciele zajazdów i barów musieli przygotować swoje lokale na przyjazd gości, którzy od lat już zjeżdżali się do Wioski Elfów na obchody święta i wszystkie te turnieje. Turnieje i zawody, które tak lubiła Gaia, a przyjemność z podziwiania ich musiała odebrać jej ciotka wjeżdżając na koniu do wioski i nie zwracając nawet odrobiny uwagi na elfy witające się z nią, zapracowane i te, które patrzyły na nią z podziwem. Prezentowała się przed nimi jak bóstwo i tak też lubiła być odbierana, jako ktoś ważny. Bo Fenella czuła się ważna.
Na widok skąpanej w bieli czarodziejki z drewnianych chatek powybiegały dzieci z uśmiechami na pulchnych buźkach i wpatrywały się w Fenellę wyczekująco, chcąc usłyszeć wyśnionych bajek czy też dowiedzieć się czegoś ciekawego od zawsze wszechwiedzących czarodziei. Jednak Fenella z Raibi — miasta na zachodzie Świata Północy, gdzie zamieszkiwali przeważnie czarodzieje zdolni i ważni, a góry były wysokie i potężne — nie zamierzała opowiadać i dzielić się z dziećmi swoją wiedzą. Zeszła ze swojego konia i szepcząc do niego, nakazała mu pozostać na miejscu. Sama ruszyła pewnym krokiem, nadal jakby nie dostrzegając eflów wokół siebie, w stronę wyglądającego na zaniedbanego Zajazdu Pod Mgiełką, gdzie miała być Gaia. Drewniane, ciemne drzwi otworzył przed nią starszy, zarośnięty elf, uśmiechając się zalotnie i wpuścił ją do zadymionego pomieszczenia, w którym znajdowały się jedynie trzy osoby i w tym złotowłosa Gaia, która biegała z kuchni do stolików z kartką w dłoni, wykrzykując do właściciela:
— Pali się! Pali! W kuchni! Ruszaj pan!
Przejęty mężczyzna pobiegł czym prędzej do kuchni, gdzie powinna przebywać jego stara żona, lecz po chwili wrócił się dostrzegając jasność bijącą od gościa w drzwiach. Fenella stała naprzeciw niego i nie przejmowała się zapachem spalenizny, tylko wpatrywała się w gospodarza znużonym spojrzeniem. Zacisnęła palce na białej lasce, którą trzymała w dłoni i wskazała na kuchnie, z której słychać było przekleństwa starej elfki.
— Idź już, gospodarzu, nie chcesz chyba, żeby lokal ci spłonął — powiedziała poważnym głosem i przeniosła wzrok na Gaię, która wpatrywała się w nią z zakłopotanym uśmiechem. — Gotowa?
Właściciel Zajazdu Pod Mgiełką ukłonił się nisko czarownicy i pobiegł do kuchni, mijając bar, za którym postawione były szklanki z wymalowanymi syrenami na szkle. Drewniany blat był zakurzony i widząc to, Fenella podeszła bliżej niego i przejechała dłonią wzdłuż nierównych desek. Skrzywiła delikatnie twarz, widząc brud na palcach, a po chwili spojrzała na Gaię, chcąc powiedzieć zgryźliwą uwagę na temat lokalu, jednak chrześnica przeszkodziła jej w tym:
— To już? — zapytała, a w jej niebieskich oczach czarownica ujrzała podekscytowanie. — Gotowa na... Na co, tak dokładnie, cioteczko?
— Na wariactwo. — Spojrzała na nią z powagą. — Ale tylko dla ciebie. Jesteś jeszcze dzieckiem, wszystko widzisz inaczej niż ja — westchnęła — i inni. Ojciec ci nie mówił?
— On mówi wiele — podeszła bliżej Fenelli — a już najwięcej o moim wieku. Wiedziałaś, że mogę spotykać się tylko z księciem Edenem?
— Po tym co robiłaś można było się tego spodziewać. Ale, nie schlebiając rodowi Zathara, powinnaś powiedzieć ,,aż". — Bo trzeba wspomnieć, że nawet tak bardzo doceniana przez króla Fenella, nie lubiła go, a nawet gardziła. — Aż z księciem Edenem! Jedyny przyzwoity, jeśli mogę sobie pozwolić na szczerość. — Jej twarz jednak nie wyrażała żadnych uczuć, wciąż obojętna, jakby zmęczona życiem.
— I tak byś sobie pozwoliła — dodała jeszcze Gaia, a po chwili w pomieszczeniu z powrotem zjawił się gospodarz. — Będziemy już iść, dziadku, nie mogę pomóc, choć bardzo bym chciała.
Poszła jeszcze do kuchni, aby pożegnać się z żoną właściciela, potem z nim i z ekscytacją w każdym swym ruchu, wyszła z Zajazdu Pod Mgiełką, krzycząc w uniesieniu:
— Na cholerną wyprawę ruszajmy więc!
Pobiegła prosto po swojego konia, a czarownica z Raibi jeszcze przez chwilę stała w pomieszczeniu, mierząc gospodarza uważnym spojrzeniem.
— Powodzenia pani życzę; pani i pięknej chrześnicy, niech wszystko powiedzie się jak najlepiej.
— Mam nadzieję. — Podrzuciła do góry laskę i złapała ją, ruszając do wyjścia. — Obskurnie tu, ale i ja błogosławię. Przetrzyj kurze, gospodarzu.
I wyszła, zostawiając Zajazd Pod Mgiełką za sobą i właścicieli z cuchnącym dymem, który rozniósł się po całym lokalu. Stuknięciem białej laski przywołała do siebie konia i gdy już na nim zasiadła, rozejrzała się szukając Gaii. Elfka wybiegła wraz ze swoim wierzchowcem zza starej chaty i ponaglała go. Była to jej pierwsza przygoda, pierwszy wyjazd i opuszczenie granic miasta bez uważnych rodziców — dostojnych elfów spod Sędziwej Góry.
Czarownica miała spotkać się z Alasdairem tuż pod drzwiami chaty elfa Roslina, mieszkającego w Wiosce Elfów, więc i tam podążyła wraz ze swoją chrześnicą. Gaia była młodą — bardzo, bardzo młodą, bo dwudziestoletnią — elfką pochodzącą z zamożnego rodu. Matka jej nie miała wprawdzie w sobie czystej elfiej krwi, ale za to ojciec Getr pochodził z najznakomitszej elfiej rodziny, dzięki czemu mieli oni bliskie stosunki z rodem królewskim ze Wschodu. Król Zathar zachwalał sobie wierność rodziny Gaii i zezwolił swojemu ukochanemu i jedynemu synowi zaznajomić się z młodą Gaią, a nawet rozważał głębszą znajomość pomiędzy dwójką elfów. Często bowiem zaznaczał, że Gaia jest najpiękniejszym stworzeniem jakie widział książę Eden i zachwalał jej złote włosy i niebieskie oczęta. Elfka jednak wolała zuchwale pokazywać swoje niezliczone umiejętności łowieckie przed księciem niż palić się do małżeństwa. A Edenowi wcale to nie przeszkadzało i sam uwielbiał o wschodzie słońca wyjeżdżać z Gaią do Lasu Piotra na łowy, czego nie popierał żaden z rodziców.
— Kiedy dołączy do nas książę? — Gaia zwolniła swego konia i poczekała aż ciotka do niej dołączy. Pędziła tak to przodem, rozkoszując się widokami zielonych traw i gór na horyzoncie.
— On również powinien czekać przy chacie tego elfiego chłopa. Ale myślałam, że to ty będziesz wiedzieć o tym pierwsza, książęca powierniczko.
— Niestety, nie zostałam poinformowana o tym fakcie, nie zwierza mi się on zbyt czesto, a i ja nie potrafię powtórzyć słowo w słowo tego, co mówi...
— Czyżbyś go nie słuchała? — czarownica zakpiła. — Wiesz więcej niż król, ale nie ja. Może we mnie książę nie wlepia swych ciemnych oczu z lubieżnością, ale jestem wspaniałą obserwatorką.
Gaia jednak nie powiedziała nic, tylko odjechała dalej i prychnęła coś cicho, jakby obrazę. Fenella za to uśmiechnęła się delikatnie, tak aby chrześnica nie widziała. Nie było przecież częstym zjawiskiem okazywanie przez nią radości, nawet tej z małych złośliwości jakie często wyprawiała.
Do domu młodego Roslina nie jechały długo, choć z początku Gaia skręciła nie tą ścieżką, co trzeba. Zajechały pod porządnie wyglądający budynek z ciemnej cegły i tam też się zatrzymały za znakiem Fenelli. Domek nie był duży, jednak bardzo przytulnie się prezentował. Miał nawet ogródek, nieduży, ale odgrodzony własnym drewnianym płotem. Gaia już z daleko dostrzegła wielokolorowe róże. Czerwone, żółte, różowe i ich odcienie. Elfka zsiadła ze swojego bułanka i głaszcząc go na odchodne po łbie, podeszła do małego płotku i zaglądając w okna gospodarzom, powiedziała do ciotki na koniu:
— Chyba ich nie ma. Myślisz, że przegapiłby taką okazję?
— Uwierz mi, sama bym ją chętnie przegapiła — warknęła czarownica i zsiadła z białego wierzchowca. — Wy tam!!! Wychodzić z domu!!! — krzyknęła, pukając laską o drewniany płot. — Jest. Ale za to nie ma tego wojownika od Zathara i twojego księcia...
Fenella nie myliła się, bo obydwie z Gaią usłyszały hałasy dobiegające z wnętrza domku, a po chwili zamek w drzwiach zatrzeszczał chrapliwie i otworzyły się one na oścież. Stanął w nich chuderlawy elfi mężczyzna o włosach tak marchewkowych, że było to pierwsze na co Gaia zwróciła uwagę. A później na piegi i roześmiane zielone oczy, które zobaczya dopiero wtedy, gdy mężczyzna zszedł z małego ganku i otworzył przed nimi furtkę w płocie. Był to Roslin, syn starego Rodana — jednego z żołnierzy króla Zathara. Uczestniczył on chyba w każdej bitwie jaką rozpętał król wschodu, a było ich naprawdę wiele, co potwierdzić może książę Eden, który do dziś wypominał ojcu to, że nie mógł w żadnej z nich uczestniczyć.
Roslin speszył się pod spojrzeniem Gaii, która wpatrywała się w jego piegi i marchewkowe włosy z niemałym uśmiechem na twarzy, więc tylko dygnął przed Fenellą i zaprosił ich do środka swojego domku.
— Wybaczy pan, ale strasznie panu pasują... te włosy — powiedziała Gaia, wchodząc do domu.
Rodzina Roslina nie należała do najbogatszych, jednak zapożyczając pieniądze od rodziców żony elfa — ludzkiej kobiety, Veviny — mogli urządzić wnętrze domu. W przedpokoju, do którego weszły kobiety, na wieszakach, zawieszone były płaszcze i duże, i te mniejsze dla dzieci. Gaia rozglądała się uważnie po pomieszczeniu wciąż z tym samym, szerokim uśmiechem i przywitała się z również rudowłosą kobietą siedzącą w kuchni. A trzeba było przyznać, że kuchnia to było miejsce, o które Vevina dbała najbardziej, uwielbiając w niej przesiadywać. Na wielkim lśniącym z czystości blacie, powystawiane były kieliszki i nawet butelka drogiego wina czekała na otwarcie. Kobieta ukłoniła się przed Fenellą w pięknych, białych szatach i zaraz czmychnęła za blat, znikając na chwilę. Wyjęła z jednej z półek ciasto specjalnie upieczone dla gości i z drewnianych półek na ścianach zdjęła dwa talerze. Postawiła je na stole, tak samo jak ciasto i stanęła przed czarownicą i elfką.
— Proszę, usiądźcie. — Miała bardzo słodki głosik i starała się jak najlepiej wypaść przed tak ważnymi gośćmi. — To jeszcze nie wszyscy, prawda?
— Oczywiście, że nie. Książę będzie się spóźniać i nie powinniśmy mu tego wypominać, z uwagi na jego inne, równie ważne, zajęcia — powiedziała Fenella, nie ukrywając złości w swoim głosie. — Ale Alasdair to już co innego.
— Och, tak, pan Alasdair! — pisnął entuzjastycznie Roslin, zupełnie jak dziecko. — Wiele o nim słyszałem. W ogóle wiele słyszałem, o was, o tym wszystkim. Elfy w wiosce mówią, zawsze mówili, ale teraz gadają o wiele więcej.
— Co dokładnie mówią? — spytała Gaia i odruchowo nachyliła się bliżej elfa.
Ten również się przychylił, jakby bojąc się, że ktoś obcy usłyszy, choć w domu byli tylko oni. Nawet dzieci w tym czasie bawiły się na dworze. I tak nachyleni do siebie szeptali, i nawet Vevina się skupiła. Czarownica, jednak siedziała dalej wyprostowana, co jakiś czas popijając z kieliszka trunek.
— Podobno ta czara ma taką moc o jakiej się nie śniło czarodziejom... Mówią, że można było dzięki niej nowy świat postawić i rządzić nim, naszym i tym niemagicznym. Stary Thomas opowiadał, że znał kiedyś kogoś, kto wszedł w jej posiadanie...
Stary Thomas w Wiosce Elfów uważany był za mędrca, a czynił go nim jego wiek, bo liczył sobie prawie tyle samo lat, co Świat Północy, więc gdzieś około dziesięciu tysięcy, jednak niektórzy powątpiewali. Był on prawdziwym starcem, bo choć miał w sobie krew elfów, to nieczystą i skażoną, jak często wołano, ludzkimi genami. Thomas wygłaszał często pod koniec tygodnia swoje długie przemowy, w których zaznaczał ile to odbył przygód podczas swego życia i ile to mądrości dzięki nim zdobył. Nie ominął go oczywiście temat czary Wiktorii, nad którym zastanawiano się już od wielu, wielu lat. Nie wiedział on jednak nic na temat celu wyprawy Alasdaira na zlecenie króla i wiedzieć nie mógł nawet od Roslina, bo chłopak trzymał język za zębami i choć wiedział o tym zaledwie od wczoraj, to miał wiele okazji do wygadania się innym elfom. Jak na razie wszyscy mieszkańcy Wioski Elfów poinformowani byli tylko o stworzeniu oddziału, o czym zdążyły powiedzieć już służki z dworu królewskiego.
Roslin mógł mówić dalej, jednak jego czujny słuch nie mógł się mylić i na dworze usłyszał stukanie końskich kopyt. Przeprosił grzecznie panie przy stole i wybiegł na podwórze, przyjrzeć się uważnie gościowi, który był tak dostojny, że młody elf musiał się skłonić nisko.
— Jak dobrze cię widzieć, panie — rzekł do eleganckiego, czarnowłosego elfa na równie czarnym koniu. Biło od niego piękno. — To zaszczyt dla mnie i mojej rodziny gościć samego księcia.
Eden zszedł z konia i podszedł bliżej rudego elfa, uśmiechając się niby przyjaźnie.
— I mnie miło ciebie widzieć, ognistowłosy — przemówił głosem donośnym i tylko trochę zachrypniętym. — Czy wszyscy już są?
— Tylko kobiety, pana Alasdaira jeszcze nie ma.
Książę skinął głową i podążył za Roslinem do środka jego chaty. Jako syn samego króla Zathara, Eden zachowywał się jak prawdziwy władca (którym miał już niedługo zostać z powodu zmian jakie chciał wprowadzić jego ojciec), ale tylko w obecności osób, na których musiał zrobić dobre wrażenie. Przy takiej Gai, na przykład, był zupełnie kimś innym; nieokrzesanym, stuletnim dopiero, młodzieńcem z dzikimi, niebieskimi oczami i nawet posturę miał zupełnie inną od swego ojca. Król był chudym, bardzo wysokim mężczyzną o pociągłej twarzy, a książę Eden trochę niższym i dobrze zbudowanym elfem z dumnym uśmiechem na ustach.
I równie dumnie wchodził do domu Roslina, czekając tylko na to, aby być daleko, daleko od domu.
_________________
I jest drugi, pod którym sama nie wiem co mam mówić. Dlatego znów pozostanę cichutko i zaproszę do komentowania, o.