Zajazd Pod Mgiełką
Wysoki, postawny mężczyzna siedział daleko od innych, tuż przy samej ścianie, gdzie na jego twarz padało zbyt mało światła, aby cokolwiek zobaczyć. Nawet jego błękitne oczy były niewidoczne. Rozglądał się dookoła, czekając na bardzo ważną osobą, z którą spotkać miał się już dobre dwie godziny temu. Jednak czekał, bo jak mawiał mu zawsze jego mistrz, cierpliwość jest cechą wspaniałą. Nie wiedział co ma robić ani czy wolno mu tknąć tu cokolwiek, z uwagi na to, że przyjaciel jego ostrzegał go przed tutejszym jedzeniem. A trzeba powiedzieć, że Murdochowi się wierzyło, bo był on specjalistą, jeśli chodziło o jedzenie.
Szef Zajazdu Pod Mgiełką, spoglądał co chwila na niego i zastanawiał się, co sprowadzać tu może takiego jak on. W Wiosce Elfów nie często można było spotkać zwykłego człowieka, tym bardziej wojownika, bo gość w kącie właśnie na takiego wyglądał. Było tu zwykle przyjaźnie, a atmosfera nigdy się nie psuła, zajazd ten był nawet uważany za jeden z najlepszych w całej wiosce, więc zależało gospodarzowi, aby gość w kącie zaczął chociaż wyglądać na takiego co jest zadowolony. Miał już nawet do niego podejść i zaśpiewać mu wesołą piosenkę, jedną ze swojego repertuaru, bo one zawsze rozweselały, ale spoglądając na mężczyznę dłużej, uznał, że jest zbyt straszny, aby podchodzić do niego. Zabrał więc swoją białą ściereczkę i pomaszerował do kuchni, gdzie czekała na niego stara żona.
Zajazd nie był bogato zdobionym lokalem, a z zewnątrz można było nawet powiedzieć, że wyglądał jak rudera, jednak w środku trzymał on się znakomicie. Murdoch mówił, że w tym jest cała jego urokliwość, jednak czekając z pustym brzuchem na spóźnionego i nielubianego, trzeba zaznaczyć, kolegę, wcale nie dostrzega się magii lokalu. Choć, gdyby się tak przyjrzeć bliżej, to coś w tym było; drewniany zajazd był przytulnym miejscem i idealnym na spotkania ze znajomymi. Wiele osób tak właśnie spędzało tu czas – w gronie bliższych. Jednak nie tylko to tworzyło to miejsce urokliwym, bo na pewno przyczynili się do tego sami mieszkańcy wioski. Jak nazwa wskazuje, zamieszkują tu elfy. Całkiem wesołe elfy.
Świeczka paląca się na stole, przy którym siedział mężczyzna, zaczęła przygasać, a gdy drzwi lokalu się otworzyły, do środka wleciał zimny powiew wiatru i zgasił świeczkę. Mężczyzna podniósł wzrok na nowego przybysza, a na jego twarzy pojawił się grymas, który miał być uśmiechem. Radosnym.
Do środka wkroczył, drugi już tego dnia i nawet w tym miesiącu, wysoki mężczyzna również o długich, ciemnych włosach, jak ten przy stoliku w kącie. Jednak ten był inaczej ubrany niż mieszkańcy wioski czy nawet innych miast. Boże, całego tego świata jaki poznał szef Zajazdu Pod Mgiełką. Mężczyzna miał na sobie czarny kapelusz, czarne spodnie i czarny, długi płaszcz. Cały skąpany był w czerni, ale ubrania te były zupełnie inne niż ich, staroświeckie łachmany czy skórzane kamizelki. Wyglądał jak wyciągnięty z innej epoki, dla elfów tak bardzo odległej.
Mężczyzna w czerni podszedł do tego w kącie i przysiadł obok, uśmiechając się, jednak nie tak nieudolnie jak czekający. Jego uśmiech był szeroki i trochę złośliwy.
– Witaj, Alasdair – powiedział mężczyzna w czerni. – Kiedy my się ostatnio widzieliśmy?
Tamten spojrzał na niego, a jego wzrok był złowrogi.
– Ostatnio w Rundzie, kiedy chciałeś razem z tym swoim przyjacielem od siedmiu boleści, ukraść nam wywar na wzbudzenie pożądania. Cepy. Cholerne cepy – wysyczał jadowicie.
– I tak się nie przydał. Wylał nam się przy portalu, bo ta młoda dziewczyna spadła z konia. – Uśmiechnął się na wspomnienie. – Ale on nie jest już moim przyjacielem. – Spoważniał.
– Nie? Święty Rowe dostał w końcu nauczkę? Zabawne, James, bo mówiłem to kilkanaście lat temu, w wieczór taki jak ten i słuchała nas wtedy ta wasza Geena. Kiwała mi głową.
James zacisnął pięści, ale Alasdair tego nie zauważył i mówił dalej o tym, co sądzi o wybrykach Hoovera i Freemana.
– Myślę, że zazdrościsz, Alasdairze – odparł spokojnie – ale nie będę cię oceniał. Przejdźmy lepiej do rzeczy, bo mam dla ciebie naprawdę wielką sprawę.
– Mów więc, ja również nie lubię spędzać czasu z tobą.
– Nawet tego nie powiedziałem, a ty od razu rozpoczynasz dzień szczerości? Alasdairze, nie powinieneś, wiesz, że ja jestem bardziej szczery. – Po chwili jednak James zamknął usta i wyprostował się. – Pamiętasz McCooka?
Tamten skinął głową.
– Mamy kłopoty – spojrzał w jego oczy – i potrzebna nam jest wasza pomoc.
______________
taki krótki prolog, wcale nie na szybko. olśniło mnie niedawno, ale to nie znaczy, że ten, no, robię to i wcześniej niczego nie przemyślałam. co to, to nie.
jeśli chcecie wiedzieć więcej to odsyłam tutaj, bo to są te same historie, one się łączą, później, ale tak — Szkarady.
Łaaał, jak ładnie napisany Prolog! Jestem pod wrażeniem :)
OdpowiedzUsuńGeneralnie uwielbiam świat fantastyczny, więc... no, myślę, że się tutaj odnajdę ;D Czekam na kolejny rozdział, bo jestem bardzo ciekawa, kim jest wspomniany McCook, a także kim są Pan w Czerni i Pan z Kąta ;)
bohaterowie już są, więc można spotkać w nich Pana w Czerni i tego z kąta. :D
Usuń