z uwagi na to, że nie pojawiło się tu nic od lutego, a ja nie potrafię pisać — mamy zawieszonko. Pewnie tu wrócę, a może będę miała ambitniejsze plany, ale, w każdym razie, chcę to poprawić.
strzałeczka.

poniedziałek, 11 stycznia 2016

I: Mój niewierny

I

Mój niewierny




Droga z Wioski Elfów do domu Alasdaira nie była męcząca, jednak również niekrótka – musiał on przejść przez most nad elfią rzeką, który został zbudowany jeszcze dosyć niedawno, bo sam Alasdair pamiętał jak to, gdy miał kilka lat i był nic nieznaczącym człowieczkiem, musiał wraz z ojcem przechodzić na około, blisko ówczesnego domu jego babci. I mieszkał on dopiero za mostem wykładanym brązowymi cegiełkami, ale dom jego nie leżał już na terenie Wioski Elfów, a na samym początku miasteczka Aerach, w którym spotkać można było jedynie przedstawicieli rasy ludzkiej. A trzeba wspomnieć, że ludzi, jeszcze tak niedawno, niewielu rodziło się w Świecie Północnym. Większość przyjeżdżała i byli to tylko ci, którzy mieli cokolwiek wspólnego ze światem magii. Ludzie zjeżdżali się tutaj i zostawali tak, tworząc rodziny i następne pokolenia rasy ludzkiej, do której właśnie należał Alasdair. Prawie każdy człowiek był w Świecie Północnym ze sobą spokrewniony i każdy trzymał się razem. Każdy prócz Alasdaira, która wolał sam wracać co noc do chatki w Aerach.
Alasdair jeszcze tej samej nocy, w którą spotkał się z Jamesem, dostał wiadomość od króla Zethara. Widział on nawet jak jeden z jego posłańców odchodził od jego domu i miał nawet za nim pobiec i dowiedzieć się trochę o tym, co dzieje się na dworze, jednak zrezygnował, gdy na trawniku w swoim ogrodzie, zauważył kopertę. Nie patrzył już wtedy za posłańcem ani nie w gwieździste niebo i przeskoczył przez niski, drewniany płotek zaznaczający tereny jego lichej posesji. Można by powiedzieć, że nawet bardzo lichej, bo, choć wszyscy jego sąsiedzi posiadali domy z drewna niezbyt mocnego, to jego chatka wyglądała najokropniej. I na zewnątrz, i w zawsze skąpanym w mroku środku. Alasdair nie lubił palić świec w domu i nie miał na to nawet czasu ani siły, gdy wracał zmęczony do chaty po całym dniu spędzonym na chodzeniu. Nie odwiedzał on starych znajomych jak to robili inni, nie wstępował na herbatkę do poczciwej pani Catarizy mieszkającej niedaleko ani nie wybierał się na poszukiwania żony idealnej, takiej jaką już dawno posiadali jego rówieśnicy. Nie, Alasdair przechadzał się po Wiosce Elfów, a czasem też zachodził aż do pałacu królewskiego, gdzie na dworze, rozmawiał z bliższymi ludźmi króla, którzy często puszczali parę z ust.
Alasdair wszedł do swojej chatki i nie zdejmując nawet obłoconych butów, wtargnął do, niegdyś ukochanego pomieszczenia jego matki, salonu z oknami tak dużymi, że widać przez nie było wszystko co dookoła, a nawet wieże pałacu króla Zathara. Jednak w dniu, w którym Alasdair spotkał Jamesa pokój ten nie wyglądał już tak wspaniale jak kilka lat temu. Tuż po śmierci matki – zawziętej gospodyni domowej – wszystko przestało się liczyć dla jej jedynego syna, nawet porządek w chatce.
Mężczyzna poprawił swoje czarne, długie, bo do ramion, włosy i rzucił kopertę na drewniany stolik, na którym roiło się od kurzu. Pomimo tego, że było już ciemno to, gdy Alasdair usiadł przy jednym z dużych okien, światło księżyca padło na papier. Otworzył kopertę i wyjął z niej kartkę z królewskim podpisem. Spodziewał się długiej wiadomości, jednak ta była jej zupełnym przeciwieństwem. Alasdair znalazł tam jedynie informację, że następnego dnia ma się stawić w pałacu króla Zathara i królowej Mariot. Tyle, nic więcej. Nie musiał znać powodu, bo i tak orientował się w sprawie, dzięki Jamesowi, który specjalnie zjawił się w Świecie Północnym, aby przestrzec przed niebezpieczeństwem jakie czyhało na wszystkich ludzi.
Alasdair oparł się wygodnie o oparcie małej kanapy obłożonej futrem niedźwiedzia i przymknął oczy, oddając się przyjemnej ciszy i pięknej nocy, księżycowi, który oświetlał wnętrze chaty i błogości jaka go ogarnęła. Musiał wypocząć, jeśli miał zmierzyć się z tym, co opowiedział mu James. Znienawidzony James.
Gdy tylko zaczęło świtać, Alasdair ocknął się na małej kanapie, a wyglądał tak jakby co najmniej z pięć nocy spędził bez snu. Rozczochrane, czarne włosy starał się doprowadzić do ładu, jednak okazało się to żmudną pracą i jedynie spojrzał w małe lusterko zawieszone w głębi dużego przedpokoju. Sam uznał jednak, że nie wygląda aż tak źle, a jedynie trochę gorzej niż zwykle i mógł wyruszyć tak na dwór królewski. Nie przeszkadzało mu nawet to, że jasne oczy miał przekrwione i że był bledszy niż być powinien, a o kilkudniowym zaroście nikt wolał już nie wspominać, żeby nie denerwować Alasdaira. Nawet miła sąsiadka z mężem, którzy pozwolili Alasdairowi pożyczyć wierzchowca na czas zupełnie nieokreślony, bo jak sam powiedział – nie wie czy w ogóle wróci, a koń zawsze się przyda. Dlatego jadąc na czarnym Cadanie, mówił wierzchowcowi o sobie i życiu, o całym życiu, nie tylko swoim. Nie martwiło go nawet to, że rozmawia z koniem i że niektórzy mieszkańcy Małej Wioski patrzyli na niego jak na wariata.
Mała Wioska była, bo była; została tylko i wyłącznie nazwana po to, aby nie należeć do Aerach, gdzie mieszkali sami ludzie, za którymi niegdyś władze nie przepadały. W wiosce tej nie mieszkało dużo osób, jedynie kilku krasnoludów, którym nie pasowało otoczenie w Prędkim Strumieniu, gdzie to mieszkały krasnoludy ze wschodniej części Świata Północy. I jeszcze stara pani Esyld, która według innych zagubiła się gdzieś i wcale nie powinno jej tu być. Bo co elfia kobietka robiła w miejscu, gdzie żaden elf nie lubił się zapuszczać? Nawet Alasdair nie potrafił na to odpowiedzieć.
Przyznać jednak było trzeba, że i w Aerach i w Małej Wiosce było przepięknie; zielone trawy i pola rozprzestrzeniały się dookoła, a kwiatów, po których deptały ludzkie dzieci, wcale nie ubywało. Blisko też płynęła rzeka również zwana małą, tak jak wszystko w Małej Wiosce. Alasdair patrząc na mieszkańców i tereny wokół siebie mógł poczuć się naprawdę wielki, co było w pewnym sensie prawdą, ale nie należał on do rodu olbrzymów z Ardu. Był po prostu dosyć wysokim mężczyzą, a już na pewno, gdy stanął w oko w oko z krasnoludami z Aerach. A wysoki był po swoim ojcu, który pracował jako kowal w Wiosce Elfów, choć i matka jego niska nie była.
Droga do pałacu króla Zathara nie dłużyła się Alasdairowi, co bardzo mu się nie podobało, bo nie chciał mieć nic wspólnego z tym, co czekało zwykłych ludzi – ich los go nie dotyczył, bo jak mówił James, nie chodziło o ludzi ze Świata Północy. Pragnął, aby nagle wydarzyło się coś niekoniecznie dobrego, żeby mógł zawrócić i odmówić królowi ich dzisiejszego spotkania. Jednak nic nie zapowiadało się tak jak chciałby Alasdair, bo nim zdążył mrugnąć przed jego oczami pojawiły się mury, które odgradzały wszystkich bogato urodzonych od pospólstwa mieszkającego w Aerach i Małej Wiosce. Król Zathar był dostojnym elfem, a trzeba było wiedzieć, że dostojne elfy nie mieszkają w pałacu, który postawiony jest blisko domów byle kogo. Dostojne elfy dbają również o swoich poddanych i swój kraj, a już najbardziej o wielki pałac skąpany w bieli; wszystkie jego wieże, tak wysokie, że aż straszne, zakończone były kopułami z witrażami, a nad wielkim wejściem do pałacu widniała rozeta. Na sam widok królewskiego pałacu zapierało dech w piersiach, a gdy wchodziło się do środka, mdlało widząc bogate zdobienia i malowidła.
Ale Alasdair nim jeszcze zdążył wejść do środka i omdleć z wrażenia, został zatrzymany przez dwójkę strażników uzbrojonych w ostre miecze. Alasdair spojrzał jeszcze na jednego ze stajennych odprowadzających Cadana i odezwał się, mówiąc, że został wezwany przez samego króla. Elfi strażnicy spojrzeli po sobie, a po chwili jeden z nich wycofał się, a jego dostojna zbroja błyszczała w blasku słońca, gdy znikał za wielkimi drzwiami pałacu. Alasdair w tym czasie starał się udawać, że słucha drugiego ze strażników, który rozpoczął pogawędkę o dzisiejszej pogodzie. Ale on tylko spoglądał na wielką, złotą fontannę, z której woda powoli lała się już na obłożoną kostką ziemię. I patrzył tak na to, kiwając co chwila głową, aż w końcu zjawił się pierwszy strażnik i kazał mu wejść do pałacu, do sali tronowej, w której Alasdair był już nie raz.
W środku czekał na niego oprowadzacz Bryce, który zwykle pędził po zamku znając go zapewne lepiej niż sam król Zathar i królowa Mariot. Tym razem również tylko skinął głową na Alasdaira i popędził do przodu, a nasz bohater spojrzał na niego zaskoczony. Bryce, choć chodził naprawdę szybko, to jeszcze nigdy nie był tak przejęty żadną ze spraw królewskich, żeby dosłownie biec. Alasdair nie podejrzewał, że Bryce może coś wiedzieć, tym bardziej, że był tylko małym, ciemnowłosym, człowieczkiem, jednak bez żadnych pytań ruszył za nim pędem, a rzeżby przedstawiające aniołki spoglądały na niego z tą swoją ukrytą mądrością.
Bryce wpadł szybko do sali tronowej, otwierając wielkie drzwi na szerz i padł na kolana przed swym królem, przepraszając za tak wielkie spóźnienie. Alasdair ukłonił się lekko i zastanowił nad tym czy w liście królewskim była mowa o umówionej godzinie, jednak nic nie przychodziło mu do głowy.
Sala tronowa była równie piękna jak reszta pałacu, skąpana w bieli i od góry zakończona kopułą. A na samym końcu stał wielki również biały tron, na którym spoczywał dostojny król Zathar o włosach długich do samej podłogi i podłużnej twarzy z błękitnymi oczami. Alasdair przy nim wyglądał okropnie, jak długoletni włóczęga.
– Dobrze, żeś przyszedł, mój niewierny – odezwał się król spoglądając Alasdairowi prosto w jasne oczy. – Możesz odejść – tu zwrócił się do Bryce'a, który wciąż przykładał twarz do lśniących kafelków – a ty, Alasdairze, dobrze już wiesz po co cię wezwałem.
Skinął głową.
James Freeman zjawił się w Zajeździe Pod Mgiełką, skąpany w czerni jak zawsze, i tym swoim lekceważącym tonem, opowiadał o nieszczęsnym wydarzeniu: kiedyś, dawno, dawno temu, jeszcze sam Alasdair tego nie pamiętał, bo pamiętać nie mógł z uwagi na to, że liczył sobie zbyt mało lat, James Freeman, Rowe Hoover, Paul McCook, Geena Fairbanks, Charlotte Morris i Erland Lindberg przybyli do Świata Północnego, aby świętować zdobycie nieśmiertelności, które wykupili u podstarzałej wiedźmy. Cała szóstka, gdy zjawili się we wschodniej części Świata Północnego, należała do rasy dziwnej i groźnej lecz nie obcej Alasdairowi. Szkarady. Szkarady to istoty wyglądające zupełnie normalnie jak taki człowieczek, jednak, gdy zbiera się w nich wściekłość, z ich dłoni wysuwają się ostre szpony, które potrafią zniszczyć wszystko, co na swej drodze spotkają – wiedzieli o tym wszyscy, a między ludźmi chodziły plotki, że byli oni niegdyś sługami samego Lucyfera. Jednak nie pochodzenie i agresywność szkarad jest ważna w całej sprawie, dla której James Freeman puścił zwykły świat ludzi i przybył do Północy. Zjawił się on tutaj z powodu swego dawnego przyjaciela, a nawet dwóch, jak powiedział Alasdairowi. Paul McCook, kiedyś dobry, dziś ogarnięty chęcią zemsty na ludziach, zamierzał posiąść moc absolutną, o której nie śniło się nawet największym czarodziejom z Rundy i Raibi. Znalazł on podobno zwolenników i w Świecie Północnym, a ich zadaniem miało być dostarczenie im czary Wiktorii, która spoczywała gdzieś w zapomnianych częściach Świata Północy. Tylko w czarze Wiktorii można było przyrządzić wywar mocy nieograniczonej i właśnie sprawa czary była najważniejsza dla Alasdaira.
– Przejdźmy na taras, tam jest lepsze powietrze i słońce dziś tak pięknie świeci – powiedział król.
Alasdair podążył za królem na ogromny taras, z którego widać było cały dwór królewski i jeszcze trochę zielonych pól za murami. Spoglądając na króla Zathara odnosiło się wrażenie, że jest to człowiek bardzo dostojny i elegancki, ale jednocześnie i surowy, nie tak jak król Ardal II Wielki z południowej części świata, który odznaczał się szaleństwem i łagodnością.
Obydwoje zasiedli przy kamiennym stole, a słońce grzało Alasdaira w plecy.
– Jak pewnie już wiesz mamy do czynienia ze sprawą poważną – zaczął król. – Na razie wiemy o tym tylko my, twój przyjaciel mógł powiedzieć o tym królowi Labraidowi, ale jednak wybrał mnie. To bardzo dobrze o nim świadczy. Myślę, że tam, na północy, by sobie z tą sprawą nie poradzili.
Alasdair już chciał wtrącić czy i oni poradzą sobie tak jak przewidział król, jednak nie odezwał się, nie chcąc go urazić.
– Nikt nie wie, gdzie znajduje się czara Wiktorii, Alasdairze, i nikt niepowołany nie powinien się o tym dowiedzieć. Na chwilę obecną wiemy, że nasi wrogowie również nie mają pojęcia, gdzie może znajdować się czara. W całej tej sprawie jest to nasz jedyny plus, zdajesz sobie z tego sprawę? Lecz zaradzimy temu. I ty się do tego przyczynisz.
Alasdair poruszył się niespokojnie, wcale nie mając ochoty przyczyniać się do czegoś związanego z niebezpieczeństwem. Szczególnie teraz, kiedy pomarli jego rodzice, a ludzie szanowali go pomimo tego, że był tylko człowiekiem. Choć było w nim trochę chęci, ale tylko troszeczkę.
– Nie możemy mówić każdemu o całej tej wyprawie, o tym, że jesteśmy w niebezpieczeństwie. Muszę jedynie poinformować innych władców o zaistniałej sytuacji, choć może... Nie wiem czy martwić niepotrzebnie króla Labraida, w końcu prowadzi wojny ze zbuntowanym ludem w Iomlan. Cóż, jednak wypadałoby, żeby wiedział o czekającym go niebezpieczeństwie – król powiedział to jakby z przymusu, wcale nie ukrywając, że nie darzy króla Labraida nienawiścią. – Alasdairze, w tobie jest nadzieja, w tobie i twoim oddziale.
– Oddziale? – Zmarszczył brwi. – Nie wiem czy ktokolwiek chciałby...
– Może i nie, ale jeśli kogoś wybiorę, to nie będzie miał wyjścia. Każdy ma swoje sposoby – uśmiechnął się – i mam już nawet wybrane osoby, które mogą ci się przydać, mój niewierny.
– Mam nadzieję, że to sami wyszkoleni wojownicy, nie kobiety i dzieci...
– Kobiety też się znajdą. – Alasdair usłyszał głos, ale już nie króla, ten należał do kobiety.
Na ogromny taras wkroczyła bezszelestnie, przepiękna kobieta, wiadome było od razu dla Alasdaira, że była to czarownica, ponieważ widział już wiele elfich kobiet i ludzkich, żeby mieć to przeczucie. Wyglądała olśniewająco cała skąpana w bieli, a jej jasne włosy opadały w falach na drobne ramiona. Skóra jej była mleczna, za biała jak dla Alasdaira, wyglądała jakby zbladła, jednak to jej przeszywające go, jasnoniebieskie oczy przyciągnęły jego największą uwagę. Nie uśmiechała się na powitanie i Alasdairowi wydawało się, że ona w ogóle się nie uśmiecha, bo czarownica sprawiała takie wrażenie. Podeszła bliżej króla, a jej białe szaty ciągnęły się za nią. Nie wyglądała jak rzeczywista, dla Alasdaira zdawała się być wytworem wyobraźni.
Król Zathar spojrzał na nią z ciepłym uśmiechem i skinął głową. Kobieta nie ukłoniła się mu, a jedynie przywitała jak ze starym przyjacielem.
– Mój niewierny, to Fenella, czarownica z Raibi. Będzie ona ci towarzyszyć podczas wyprawy po czarę.
Kobieta zmierzyła Alasdaira swoim uważnym spojrzeniem, a nie było w nim nic miłego, jedynie chłód.
– Panie, nie sądzę, żeby był to dobry pomysł. – Alasdair podniósł się. – Narażanie kobiet...
Król uciszył go gestem dłoni i spojrzał na Fenellę tak jakby to ona była głową całego oddziału i dowodziła tą misją. Spojrzał tak, że Alasdair poczuł się niedoceniony, ale nie dał nic po sobie poznać, bo byłoby to dla niego zgubą.
– Dzięki darom Fenelli wasza misja będzie znacznie łatwiejsza. Chyba nie wątpisz w moje słowo, Alasdairze?
– Nie – odparł. – Nie śmiałbym – mówił, ale i tak każdy wiedział, że kłamał – ale nie chciałbym narażać żadnej kobiety w tej trudnej misji, kto wie co dla nas przygotowano.
– Ja również myślę, że ta misja będzie zbyt trudna – odezwała się czarownica – więc może zostaniesz w swojej chacie, niewierny?
Alasdaira bardzo zdenerwowały słowa Fenelli, ale znów zachowywał pozory, że wszystko jest w porządku i został nietknięty. Zadziwiało go tylko jedno – czarownica zachowywała się tak jakby miała przewagę nad wszystkimi, a już najbardziej nad samym Alasdairem i królem Zatharem. Władca jednak nie zwracał na to uwagi, jakby nie dostrzegając tego, że czarownica nie pokłoniła się przed nim i tego, że stała przed nimi jak bogini, mówiąc do niego ,,niewierny". A zwracać się tak mógł tylko król Zathar do Alasdaira, który dostał ten przydomek, gdy nie słuchał słów głoszonych przez nieżyjącego już Króla Ojca. Zathar miał nawet ochotę ukarać Alasdaira za krnąbrność, jednak odpuścił mu wiedząc jak dobrym jest wojownikiem. I bardzo nie podobało się temu wojownikowi, że kto inny mówi do niego ,,niewierny".
– Nie jestem jedyną kobietą w tej grupie, Alasdairze – powiedziała chłodnym głosem, a zdawałoby się, że tylko tak potrafi mówić. – Nie uraża cię to, prawda?
Urażało, owszem, ale wsparł tylko dłonie na biodrach i przeszedł się wzdłuż tarasu, udając, że rozmyśla, a tak naprawdę próbował pozbyć się jedynie gniewu. Dopiero po chwili wyrzucił z siebie:
– Kto jeszcze z nami jedzie, panie?
Król skinął głową przywołując do siebie jednego z elfich sług, który podał mu pospiesznie kartkę, z której Zathar po chwili już czytał:
– Podróżnik Murdoch, który zna każdy zakamarek tego świata i całkiem przyzwoity wojownik Callan... osoby te mogą być ci znane, Alasdairze – i były, a w szczególności podróżnik Murdoch – i ochotnik, elf Roslin. Mieszka on w Wiosce Elfów, liczy na zapłatę dla swej biednej rodziny. I mam nadzieję, że będę mógł mu ją zapewnić, mój niewierny. – Spojrzał na niego z powagą, a Alasdair skinął głową. Również chciał zapewnić sobie powrót. – Jeden z członków mojej byłej armii, Kitto i jeszcze jedna ochotniczka, elfka Ena. Podobno świetnie włada mieczem jak na kobietę. I... – urwał tu, chwilę się zastanawiając nad prawdziwie poważną sprawą – ...mój syn, Edan. – Westchnął ciężko. – Prócz tego, Fenella i jej chrześnica Gaia. Myślę, że poradzicie sobie z tą wyprawą. Przewiduję jedynie znalezienie czary, nie żadne wielkie bitwy – powiedział król i odłożył kartkę. – Powodzenia, mój niewierny.


_______________________

rozdział jest i jestem i ja, a na dobrą sprawę nie wiem co takiego tu napisać, więc chyba po prostu podziękuję.

2 komentarze:

  1. "Kobieta się ukłoniła się mu, a jedynie przywitała się jak ze starym przyjacielem." - coś za dużo tych "się"

    "jakby miała przewagę nad wszystkimi, a już najbardziej nas samym Alasdairem i królem Zatharem." - nad

    No! Robi się ciekawie! Czary mary i ten teges! Haha :) Uwielbiam takie wyprawy, bo tam zawsze się coś dzieje. A wiedząc, że nie tylko oni będą szukać czary Wiktorii, jestem przekonana, że wydarzy się coś mega interesującego. Pewnie jednak jakies bitwy stoczą ;) Ciekawe, jak sobie nasz człowiek poradzi z trzema kobietami w swoim oddziele. I ciekawe, jak sobie te kobiety będą radzić!

    Pozdrawiam! Ciao :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wypisanie błędów, zaraz je poprawię.
      Cóż, z radzeniem sobie będzie chyba całkiem dobrze, ale zobaczymy...

      Usuń